Nauka polega na otwartości

Wydaje się oczywiste, że wyniki wszystkich badań, które prowadzone są z funduszy publicznych muszą być dostępne, o ile nie ma istotnych powodów, aby było inaczej. Mówimy tu o tym, że publikacje nie mogą być ukryte za finansowymi barierami i dostępne tylko dla tych, którzy zapłacą, często niemałe środki – mówi Prof. Zbigniew Błocki, dyrektor Narodowego Centrum Nauki w wywiadzie udzielonym serwisowi Otwarta Nauka

Prof. Zbigniew Błocki (fot. Archiwum NCN)

 

Natalia Gruenpeter: Narodowe Centrum Nauki od samego początku należy do Koalicji S, stale rozszerzającej się grupy instytucji finansujących badania naukowe, która dąży do wprowadzenia otwartego dostępu do wyników badań finansowanych ze środków publicznych. Jakie były okoliczności zawiązania się Koalicji S i zaangażowania NCN?

Prof. Zbigniew Błocki: Koalicja zawiązała się w gronie instytucji tworzących organizację Science Europe, której NCN jest aktywnym członkiem od wielu lat. Na spotkaniach z przedstawicielami tych instytucji, a także na forum Global Research Council, temat otwartego dostępu był bardzo szczegółowo omawiany. Narodziła się świadomość, że muszą rozpocząć się jakieś konkretne działania i że powinna podjąć je odpowiednio duża grupa organizacji finansujących badania naukowe. Powstanie Koalicji S wspierała też Komisja Europejska, istotną rolę odegrał Robert-Jan Smits, który był specjalnym doradcą ds. otwartego dostępu.

Na liście aktualnych priorytetów Koalicji S jest m.in. wspieranie naukowców, także tych, którzy obawiają, że wdrożenie planu może ograniczyć wybór miejsc publikacji lub zwiększyć koszty w projekcie. Jak odpowiedzieć na te wątpliwości i przekonać badaczy do Planu S?

Z mojego punktu widzenia istnieją dwa główne powody wprowadzenia takich rozwiązań. Po pierwsze, wydaje się oczywiste, że wyniki wszystkich badań, które prowadzone są z funduszy publicznych muszą być dostępne, o ile nie ma istotnych powodów, aby było inaczej. Mówimy tu o tym, że publikacje nie mogą być ukryte za finansowymi barierami i dostępne tylko dla tych, którzy zapłacą, często niemałe środki. Mówimy o sytuacjach, w których praca jest opublikowana, ale dostępna tylko za pieniądze. Po drugie, z punktu widzenia wydawania publicznych pieniędzy funkcjonowanie biznesu wydawnictw naukowych wydaje mi się absolutnie nie do zaakceptowania. Mamy komercyjne wydawnictwa, które często osiągają bardzo wysokie zyski, te najbardziej znane i największe nawet w granicach 40 procent, to niespotykane w normalnej działalności gospodarczej. Cały produkt dostają za darmo, najczęściej nie płacą autorom, edytorom, recenzentom, a jeżeli już to się zdarza, to na pewno nie odzwierciedla wykonanej pracy. A jednocześnie ceny tych wydawnictw, często przecież kupowanych z pieniędzy publicznych, są ogromne. Moim zdaniem ten model biznesowy jest niemożliwy do utrzymania. W skali całego świata cały ten koszt wydawnictw wynosi około 10 miliardów dolarów rocznie. To są pieniądze z punktu widzenia publicznych środków na naukę właściwie zmarnowane. W dzisiejszych czasach kwestia dystrybucji wyników naukowych wygląda zupełnie inaczej niż kilkadziesiąt lat temu. Uważam, że płacimy – my podatnicy – za produkt, który nie jest wart takich pieniędzy.

Oczywiście główną rolą, jaką te wydawnictwa pełnią – tak jest na przykład w mojej dziedzinie, w matematyce, ale pewnie w większości innych również – to jest pewnego rodzaju stempel jakości opublikowanej pracy. Ludzie publikują w czasopismach naukowych i starają się to robić w najbardziej prestiżowych, bo to rzeczywiście w sposób istotny świadczy o jakości pracy. To jest główna rola czasopism. Naszym celem nie jest zmienianie tego. My dalej mówimy naszym grantobiorcom: macie starać się publikować w jak najlepszych, prestiżowych czasopismach, tylko spełniając dwa podstawowe warunki. Po pierwsze, praca musi być dostępna w momencie, w którym jest opublikowana. Jeżeli jest to wydawnictwo typu open access – to oczywiście już ma to miejsce, natomiast jeżeli nie, to jako preprint zgodny z ostateczną opublikowaną wersją, który zamieszczony będzie w odpowiednim repozytorium. Po drugie, i to wydaje mi się szczególnie ważne z powodów finansowych, nie będzie dopuszczalny model hybrydowy, to znaczy jeżeli czasopisma nadal będą funkcjonować na zasadzie subskrypcji, to nie będzie możliwe wykupywanie ze środków projektu osobno tych artykułów w formule open access. W związku z tym pojawiają się wątpliwości czy zarzuty, naukowcy pytają, czy będą mogli publikować w „Science” czy „Nature”. Jeszcze się nie spotkałem z tym, żeby ktoś kto takie pytania zadaje, cokolwiek już opublikował w tych czasopismach. Ale oczywiście nasza odpowiedź brzmi: tak, jak najbardziej tak, publikujcie w „Nature”, „Science” czy „Cell”, tylko w tym samym czasie publikacja będzie musiała się ukazać w osobnym repozytorium i nie zgadzamy się na osobne wykupywanie tego artykułu ze środków projektu. Wiadomość z ostatniej chwili jest zresztą taka, że Springer Nature oficjalnie potwierdziło przystosowanie większości swoich wydawnictw, w tym „Nature”, do Planu S.

Udostępnianie publikacji i danych w sposób otwarty wymaga odpowiedniej infrastruktury, w Polsce jest ona stosunkowo słabo rozwinięta. Jakie są plany Narodowego Centrum Nauki w tym zakresie: odesłanie grantobiorców do istniejące infrastruktury, rozwój własnej czy może nawiązanie współpracy z obecnymi dostawcami infrastruktury?

Jako Centrum nie planujemy rozwijania własnej infrastruktury. Chcemy we współpracy z innymi instytucjami ustalać pewne zasady dotyczące repozytoriów. Cały czas trwają prace w tym zakresie, zasadniczo chodzi o identyfikowanie odpowiednich repozytoriów, takich które spełniają minimalne wymagania. I to oczywiście jest część realizacji Planu S. My ze swojej strony już ponad rok temu informowaliśmy wszystkie jednostki, że takie zmiany wejdą w życie i że potrzebne będą repozytoria. Dotyczy to nie tylko artykułów, ale też zarządzania danymi badawczymi. Od jakiegoś czasu wymagamy przedstawienia planu postępowania z danymi. Oczekujemy też, że instytucje naukowe, które realizują granty, przygotują się do tego w odpowiedni sposób.

Oczywiście istnieje też infrastruktura międzynarodowa, np. w takiej dziedzinach jak fizyka, matematyka czy astronomia, od wielu lat już działa arXiv, coraz bardzie popularne są też podobne repozytoria w innych dziedzinach (np. bioRxiv czy PsyArXiv). Konieczne jest, aby wszyscy grantobiorcy mieli dostęp do repozytoriów, dziedzinowych czy instytucjonalnych. Otwarty dostęp to sprawa, która zarówno w Polsce, jak i w Europie jest od dłuższego czasu omawiana, na pewno nie można mówić, że nie było czasu, aby się do tego przygotować.

Wymóg otwartego udostępniania publikacji dotyczyć będzie projektów zakwalifikowanych do finansowania w konkursach ogłoszonych 15 czerwca. Jakie będą dalsze kroki? W jaki sposób wprowadzona zostanie instytucjonalna polityka otwartości: jako osobny dokument, odpowiednie zapisy w umowach grantowych czy regulaminach?

Aktualnie w Centrum trwają nad tym prace. Wymóg będzie dotyczyć konkursów ogłoszonych w czerwcu, a umowy będą podpisywane dopiero w przyszłym roku. Odpowiednie zapisy znajdą się w regulaminach, w umowach również. Będziemy w ramach postępu prac o tym informować.

Istnieją też pewne szczególne rozwiązania w kwestii otwartego dostępu, które już wcześniej będą obowiązywały, np. w projektach z funduszy norweskich, bo wymaga tego fundator. Teraz rozpisany został też specjalny konkurs związany z koronawirusem, który rozstrzygniemy szybką ścieżką na początku maja. Tam w zasadach jest wymóg otwartego udostępnienia rezultatów badań od razu po ich uzyskaniu. To jeszcze mocniejsze zapisy niż te, które będą obowiązywać w ramach Planu S. Jako Narodowe Centrum Nauki podpisaliśmy się też pod odezwą zainicjowaną w tej sprawie przez Wellcome Trust i wzywamy do udostępniania wszystkich wyników badań związanych z koronawirusem jak najszybciej. Jako przedstawiciel dziedziny, w której kultura preprintów funkcjonuje od dawna, mam nadzieję, że preprinty staną się powszechne także w naukach o życiu.

Czy spójne polityki otwartości sygnatariuszy Planu S otwierają jakieś nowe perspektywy we współpracy międzynarodowej?

Nauka jest międzynarodowa, czy tego chcemy, czy nie. Otwarty dostęp ułatwia współpracę, także międzynarodową. Na tym to polega: pracujemy za publiczne pieniądze, a później dzielimy się naszymi odkryciami, oczywiście z zachowaniem wszelkich zasad uznania tego, kto tych odkryć dokonał. To przyczynia się do rozwoju nauki.

W obecnym kształcie Plan S nie uwzględnia monografii naukowych, które odgrywają ważną rolę w humanistyce i naukach społecznych. Jakie są plany Narodowego Centrum Nauki w tym zakresie?

Nie mamy jeszcze konkretnych uregulowań. Rzeczywiście, kwestie monografii zostały na razie odsunięte, ale myślę, że za jakiś czas będą musiały zostać w polityce otwartości uwzględnione. W naukach społecznych i humanistycznych wydawanie monografii często finansowane jest ze środków projektu badawczego, więc wydawałoby się, że takie publikacje powinny być dostępne dla wszystkich. Ale w tym zakresie prace w Koalicji S dopiero będę kontynuowane. Teraz koncentrujemy się na wdrożeniu polityki dotyczącej artykułów publikowanych w czasopismach naukowych.

Plan S zakłada także monitorowanie zgodności z wymogami dotyczącymi czasopism, platform wydawniczych czy repozytoriów. Jak działania podjęte będą w tym zakresie?

Dzięki temu, że działamy jako koalicja wielu organizacji, będzie to praca wspólna. Na pewno będziemy weryfikować, czy spełniane są warunki Planu S. Jedną z rzeczy, których obawiają się naukowcy jest to, że wydawnictwa mogą próbować narzucać im umowy niezgodne z zasadami Planu S. Takie sytuacje są nieliczne, ale wiemy od zagranicznych koalicjantów, że się zdarzają i że wydawnictwa ustępują, respektując argumenty ze strony instytucji finansujących badania, w szczególności tak dużej grupy instytucji jak Koalicja S. Chciałem też od razu podkreślić, że nie będziemy w takich sytuacjach zostawiać autorów samym sobie i jeżeli dostaniemy sygnał, że są jakieś problemy, będziemy interweniować.

Niezależnie od zaangażowania w Koalicji S, w Narodowym Centrum Nauki wprowadzono już pierwsze wymogi w zakresie danych badawczych. Czy dotychczasowe działania zostały już wstępnie podsumowane? Jak ocenia Pan postępy w tym obszarze i jakie korzyści przynieść może uregulowanie kwestii zarządzania danymi?

Na razie nie mamy informacji z całego przebiegu konkursów grantowych, te projekty dopiero się rozpoczęły, dlatego na analizy jeszcze za wcześnie. Kwestia danych badawczych nie jest uregulowana w taki stanowczy sposób jak Plan S. Chodzi tu o obowiązek złożenia w ramach wniosku planu zarządzania danymi, który jest oceniany pod kątem merytorycznym. Nie wskazujemy z góry, co musi być zrobione, a co nie. Liczymy na to, że decydującą rolę odegrają pewne dziedzinowe bądź środowiskowe rozwiązania i dobre praktyki. Na początku zależało nam przede wszystkim na tym, żeby naukowcy zastanowili się, jak będą zarządzać danymi badawczymi i żeby taki plan sporządzili. To pierwszy krok. Dobre praktyki w zakresie udostępniania danych dopiero się rozwiną.

Znaczącą rolę zapewne odegrają tutaj działania w zakresie data stewardship. Czy w świetle wprowadzonych wymagań i ich rzetelnej realizacji należałoby zinstytucjonalizować zarządzanie danymi na uczelniach oraz w innych jednostkach naukowych, a jeżeli tak, to jakie modele wydają się szczególnie obiecujące?

Zgadzam się, że najwięcej będą miały tutaj do powiedzenia jednostki naukowe, to one przede wszystkim muszą zapewnić badaczom odpowiednią infrastrukturę czy wypracować standardy w tym zakresie. Zachęcamy jednostki do tego. Obawiam się, że w Polsce jesteśmy na początku tej drogi i nie jest to jeszcze opracowane w wystarczającym stopniu. Nie chcemy też regulować tego w nadmierny sposób. Zależy nam na tym, żeby eksperci w konkretnych dziedzinach mogli się tym planom przyjrzeć i je ocenić. To względnie nowa rzecz, wprowadzona w zeszłym roku. Na razie jesteśmy na etapie oswajania naukowców i instytucji z tym zagadnieniem. To proces, który dopiero się rozpoczął.

W dyskusjach dotyczących otwartej nauki coraz częściej podkreśla się potrzebę zmiany zasad ewaluacji. Koalicja S popiera zasady wyrażone w deklaracji DORA, wedle których naukowcy powinni być oceniani na podstawie własnych osiągnięć, a nie miejsc, w których publikowane są wyniki ich badań. Krytykowane są tutaj wskaźniki takie jak Impact Factor. Jak decyzja o podpisaniu deklaracji wpłynęła na sposób oceniania projektów w Narodowym Centrum Nauki?

Pod tym względem od początku istnienia Centrum byliśmy w Polsce dość rewolucyjni. W ocenie dorobku zawsze stawialiśmy na jakość, nie na ilość. Od początku kierownik w ankiecie dorobku musiał wykazywać tylko 10 prac, na początku z ostatnich 5, a teraz z ostatnich 10 lat. Dane bibliometryczne zawsze miały dla nas charakter pomocniczy, a nie decydujący, i takie instrukcje przekazywaliśmy ekspertom. Oczywiście w zależności od dziedziny i praktyk środowiskowych, eksperci mogli brać je pod uwagę w mniejszym lub większym stopniu. Po przystąpieniu do Koalicji S podpisaliśmy także deklarację DORA, a jedną z pierwszych wprowadzonych zmian było to, że w ankietach dorobku nie wymagamy już wskazywania współczynnika Impact Factor przy czasopismach, w których ukazują się publikacje. Z tych 10 publikacji 3 muszą być przesłane jako pliki pdf recenzentom.

Osobiście jestem wielkim krytykiem wskaźnika Impact Factor. Uważam, że na przykład w dziedzinie takiej jak matematyka stracił on na znaczeniu. Problemem jest też to, że istnieje wiele czasopism, które się dostosowały do tego wskaźnika, ta baza się niesamowicie powiększyła i jest w niej dużo słabych tytułów, które mają względnie wysoki współczynnik. Jest to szczególnie widoczne w matematyce, być może w innych dziedzinach nie aż tak bardzo. Rozumiem to, że w niektórych obszarach, takich jak np. nauki o życiu, publikowanie w topowych czasopismach jest absolutnie konieczne, np. żeby dostać grant ERC, naukowy awans czy prestiżowe wyróżnienie. Uważam, że polscy naukowcy powinni być ambitni i oczywiście myśleć o czasopismach takich jak „Nature”, „Science” czy „Cell”. Absolutnie rozumiem istotę i wagę publikowania w najbardziej prestiżowych czasopismach, choć nie zawsze Impact Factor o tym decyduje.

Należy też patrzeć na bardziej ogólny obraz tej sytuacji. Wartość prowadzonych badań nie zależy tylko od tego – zdarza się, że wyniki nie zostały opublikowane w tak prestiżowym czasopiśmie, ale później okazały się bardzo ważne. Jest też różnica pomiędzy pracami oryginalnymi a pracami przeglądowymi, choć te drugie też ukazują się zwykle w czasopismach o wysokim wskaźniku Impact Factor. W Narodowym Centrum Nauki najważniejsza jest ocena merytoryczna, ekspercka, natomiast kwestie bibliometryczne są pomocnicze.

W ostatnich tygodniach, podczas pandemii wywołanej koronawirusem, obserwujemy wzmożone zainteresowanie otwartą nauką. Udostępnianie wyników badań ma bezpośredni wpływ na zdolność szybkiego reagowania na zagrożenie, na opracowanie szczepionki czy leków. Czy uważa Pan, że ta trudna sytuacja może na stałe zmienić komunikację naukową i podejście do otwartej nauki, nie tylko samych badawczy, ale też opinii publicznej?

Myślę, że tak. Myślę, że w całym nieszczęściu, jakie ta pandemia przyniosła i z jakim zapewne jeszcze przez długi czas będziemy musieli się mierzyć, akurat w obszarze otwartej nauki to może przyspieszyć ten proces. Mam nadzieję, że tak będzie i że ludzie zrozumieją, jakie to ważne. Tak naprawdę nauka polega na otwartości, a nie na ukrywaniu wyników swoich badań.

Dziękuję za rozmowę.

Zapis telefonicznego wywiadu przeprowadzonego w kwietniu 2020 roku.