Musimy empirycznie dowieść, że nasza polityka przynosi rezultaty – transkrypcja

Czy złota droga otwartego odstępu, czyli otwarte czasopisma pobierające opłaty za artykuły, nie doprowadzi w końcu do sytuacji, w której otwarty dostęp okaże się droższy od starego modelu opartego na subskrypcjach? To bardzo uzasadnione pytanie – przekonuje Jean-Claude Burgelman, szef działu polityki naukowej w Komisji Europejskiej, w rozmowie z Maciejem Chojnowskim. Badamy to zagadnienie i staramy się je lepiej zrozumieć od strony ekonomicznej, żeby móc mówić o faktach, a nie o odczuciach. Jest za wcześnie, żeby stwierdzić, że to obecnie duży problem. Nie zmienia to jednak faktu, że taki problem istnieje i że jest poważny.

 

Banner J.-C. Burgelman Rozmowy Otwartej Nauki odc. 15

 

Maciej Chojnowski: Ostatnimi czasy dużo mówi się o otwartej nauce, nauce 2.0 czy też kolejnej zmianie paradygmatów naukowych. Czy uważa Pan, że rzeczywiście wkraczamy w nową erę historii nauki? A jeśli tak, to jakie są jej najważniejsze cechy?

Jean-Claude Burgelman: To raczej nie tyle kwestia przekonań, co faktów. Spójrzmy na to, co dzieje się w świecie nauki, w jaki sposób przeprowadzane są badania, jak otwiera się publikacje naukowe, w jaki sposób ludzie współpracują dzięki wykorzystaniu różnych otwartych modeli, jak rozwijają się nowe inicjatywy w rodzaju repozytoriów danych, repozytoriów preprintów czy też innego rodzaju materiałów. Z tego wszystkiego wyłania się obraz, zgodnie z którym tradycyjny model prowadzenia badań ulega zmianie. I nie jest to jakaś pomniejsza modyfikacja, lecz zmiana o charakterze zasadniczym. Możemy zatem mówić o zmianie paradygmatu – tak właśnie określamy to w Brukseli – z nauki na otwartą naukę tudzież z nauki 1.0 na naukę 2.0, ponieważ to, co się dzieje, ma charakter systemowy. To nie kwestia pojedynczego elementu – otwartego dostępu czy otwartych danych. Rzecz w zmianie całego procesu naukowego: począwszy od badania, przez stawianie pytań, pozyskiwanie danych, publikowanie, a na zdobywaniu informacji zwrotnej skończywszy. Ten proces podlega obecnie zupełnemu przeobrażeniu, w kierunku bardziej otwartego środowiska.

Powracając do pańskiego pytania: ponieważ zmiana ta ma systemowy charakter, uważam, że rzeczywiście obecnie rozgrywa się coś ważnego i jest to nieodwracalne. Ma to również związek z tym, co dzieje się w naszych społeczeństwach. Spójrzmy na otwarte oprogramowanie, będące czymś zupełnie nowym, a przy tym dobrze działającym; spójrzmy na otwarte innowacje, które odzwierciedlają trendy znane z przemian w nauce – to wszystko jest częścią zmieniającego się modelu biznesowego, zmieniającego się sposobu wyrażania relacji społecznych, co prowadzi do przekonania, że faktycznie mamy obecnie do czynienia ze zmianą paradygmatu. Co jest tutaj najważniejsze? Istota rzeczy tkwi w przejściu od systemu zamkniętego, w którym jedynie x osób współpracuje ze sobą w ściśle określony sposób, do modelu otwartego, który zmienia sposoby działania badaczy, wydawców, uczelni, grantodawców itd. Oto punkt wyjścia.

Próba określenia, jak daleko to wszystko zajdzie – bo o to poniekąd pan pyta – byłaby spekulacją. Mam na ten temat swoje zdanie, ale to jedynie przypuszczenia, bo przecież nikt z nas nie może przewidzieć przyszłości. Jednak opierając swoje rozumowanie na prognozowaniu czy porównując to, co się dzieje, ze zmianami, które zaszły w przeszłości, można z łatwością przypuścić, że w ciągu dekady krajobraz badań naukowych i sposoby zachowań interesariuszy w tym obszarze ulegną gruntownej przemianie. Co jednak nie oznacza, że zmieniają się same podstawy uprawiania nauki. Będziemy zawsze prowadzić badania empiryczne i opierać się na recenzjach naukowych. Będziemy zawsze mieli profesorów i biblioteki. Ale metody działania – to jak recenzujemy, uczymy, prowadzimy badania – ulegną zmianie. Nie dotyczy to jednak podstaw samej nauki, której istota wciąż polega na stawianiu pytań wynikających z określonej teorii, poszukiwaniu danych dowodzących słuszności tych pytań, modyfikowaniu teorii i tak od nowa – to nie ulegnie zmianie. Podstawy będą takie same, zmieni się jednak sposób działania, a w rezultacie cały system.

Czy nie istnieje jednak niebezpieczeństwo, że ta nowa nauka stanie się niebawem jakimś odczłowieczonym przedsięwzięciem? Wraz z wielkimi zbiorami danych wyjaśnianie jest przecież stopniowo zastępowane przez korelację. Czy to aby nie koniec prawdziwego rozumienia?

W pańskim pytaniu zawiera się kilka kwestii. Zacznijmy od tego, że korelacja nie oznacza przyczynowości. Uczą tego na pierwszym roku statystyki. I tego samego uczono dawniej. Pomiędzy dwiema seriami zdarzeń zachodzącymi w tym samym czasie można mówić o korelacji, nie zaś o przyczynowości. Podobnie rzecz wygląda w przypadku wielkich zbiorów danych. Oczywiście, zmieniło się to, że obecnie można zestawiać wszystko ze wszystkim, bo dysponujemy danymi na temat wszystkiego. W związku z tym musimy w przyszłości kłaść na uczelniach większy nacisk na uświadamianie studentom, że korelacja nie oznacza przyczynowości. Należy wręcz na powrót zadać sobie pytanie o podstawy metody naukowej. Jest to obecnie znacznie ważniejsze niż kiedyś. I dobrze, że tak się dzieje. To jedna część pańskiego pytania.

Druga rzecz to kwestia ewentualnego odczłowieczenia nauki. Nie postrzegam tego w ten sposób. Otwarta nauka i otwarte zbiory danych umożliwiają lepsze wykorzystanie czasu i środków finansowych w nauce. Otwierając dane, umożliwiamy ich ponowne wykorzystanie. Otwarta współpraca oznacza udział większej liczby ludzi. To po prostu inny sposób uprawiania nauki, a nie kwestia dehumanizacji lub jej braku. Ważne jest, że w przyszłości będziemy dysponowali danymi na każdy temat. Za 20 lat wszystko, włączając w to nasze ciało, będzie wyposażone w mikroprocesory zbierające dane w każdym obszarze. Będzie więc można zbierać dane empiryczne o wszystkim. Podczas gdy 50 lat temu wiele naszych wysiłków badawczych było uzależnionych od możliwości pozyskania danych, teraz problem ten będzie znacznie mniejszy. Będziemy w stanie robić znacznie więcej, co jest pozytywne. Ale oznacza to również, że musimy uczyć ludzi krytycznego myślenia.

Wracając do pańskiego pytania – problem nie polega na tym, że mamy dane, ani na tym, że możemy te dane skorelować. Z samej możliwości korelacji nie wynika, że robi się coś znaczącego. Tak więc krytyczne myślenie, epistemologia, wartość źródeł i danych – wszystkie te kwestie będą musiały wejść do standardowego uniwersyteckiego programu nauczania właśnie ze względu na nasze nowe narzędzia. Na podobnej zasadzie uczymy dziś, jak oceniać obserwacje i odnajdywać w nich zafałszowania, a na historii – oceny wartości materiału źródłowego. Było to zawsze częścią programu nauczania, ale w przyszłości znaczenie tych kwestii jeszcze bardziej się zwiększy ze względu na ten ogromny przyrost danych.


Pomówmy teraz o polityce Komisji Europejskiej, która silnie popiera otwartość w nauce i zaleca krajom członkowskim wdrożenie odpowiednich polityk w zakresie otwartego dostępu oraz otwartych danych. Chciałbym spytać, w jaki sposób Komisja może wymóc wdrożenie tych zaleceń.

Przede wszystkim nie sądzę, żeby ktokolwiek w Komisji chciał to wymuszać. Bardzo mocno wierzymy, że jeśli ma to być zmiana systemowa, to może ona nastąpić tylko wtedy, gdy wszyscy interesariusze aktywnie się w nią włączą. Dopiero wtedy Europa może na tym skorzystać. Nasze absolutne przekonanie wynika z setek rozmów przeprowadzonych z naukowcami i interesariuszami, które poświęciliśmy rozpoznaniu sytuacji i wypracowaniu odpowiedniej polityki. Doszliśmy do tego, że nie będzie to polityka odgórna. Nie będzie wymuszana. W ogóle w edukacji nie można niczego wymuszać, ponieważ działa ona w oparciu o zasadę subsydiarności. Musimy nad tym wspólnie pracować. Zmiany systemowe nigdy nie przebiegają gładko, więc najlepszym sposobem, żeby sobie z nimi poradzić, jest działać wspólnymi siłami.

Jeśli więc chodzi o nasze polityki dotyczące otwartego dostępu i otwartych danych, to formułujemy je tylko w takim zakresie, w jakim możemy je kontrolować. Mam tu na myśli Horyzont 2020 – program finansowania badań przez Komisję Europejską. Wszystko zależy od państw członkowskich. Oczywiście, korzystamy z różnych instrumentów i mechanizmów wprowadzających, żeby zachęcić wszystkich do udziału. Monitorujemy działania. Ale nie jest to polityka wymuszania czegokolwiek. Mamy jednak nadzieję, że dobry przykład zawarty w programie Horyzont 2020 – otwarty dostęp do publikacji, a także pilotaż otwartych danych badawczych – wyznaczy nowe szlaki, na które skierują się państwa członkowskie.

Powróćmy zatem do ogólnie rozumianej otwartości. W przypadku nauki może mieć ona różnorakie efekty: może okazać się dobrodziejstwem, jeśli chodzi o demokratyzację, ale może też prowadzić do podziałów na – parafrazując Orwella – naukowców równych i równiejszych. Łatwo to zaobserwować na przykład w przypadku otwartych czasopism, w których opłaty za przyjęcie pojedynczego artykułu mogą sięgać nawet kilku tysięcy funtów. Czy otwartość wyrówna różnice, czy raczej pogłębi nierówności? Jak Pan myśli?

Przede wszystkim, odnosząc się do technicznej strony pańskiego pytania, w naszej polityce dotyczącej Horyzontu 2020, zgodnie z którą zapewnienie otwartego dostępu do wyników badań finansowanych z programu jest obligatoryjne, uwzględniamy również opłaty za przyjęcie artykułu jako koszty kwalifikowane. To nie do uniknięcia. Wysokość tych opłat jest przedmiotem gorącej dyskusji i – jak słusznie pan zauważył – jest to zjawisko niepokojące. Czy złota droga otwartego dostępu, czyli otwarte czasopisma pobierające opłaty za artykuły, nie doprowadzi w końcu do sytuacji, w której otwarty dostęp okaże się droższy od starego modelu opartego na subskrypcjach? To jak najbardziej uzasadnione pytanie. Badamy to zagadnienie i staramy się lepiej je zrozumieć od strony ekonomicznej, żeby móc mówić o faktach, a nie o odczuciach. Jest zatem za wcześnie, żeby  stwierdzić, że to obecnie duży problem. Nie zmienia to jednak faktu, że problem istnieje i że jest poważny.

Teraz ujmując rzecz ogólniej: czy otwartość będzie prowadzić do powiększania się nierówności, czy odwrotnie? Po to właśnie mamy politykę unijną. Jej celem jest zapewnienie, że otwartość nie doprowadzi do nowych podziałów. Ma ona także zapewnić, że jeśli wprowadzimy otwarte dane, odbędzie się to z korzyścią dla Europy – całej, a nie jakiejś jej części – a także w kontekście ogólnoświatowym. Zakładamy więc z góry, że otwartość będzie prowadzić do równości, ponieważ umożliwi lepszy dostęp i da więcej możliwości poprzez otwarte dane i otwarte publikacje tym, którzy nie mogą sobie pozwolić na przeprowadzenie kosztownych badań czy zakup drogich publikacji. Ale jak słusznie pan zauważył, może się tu wyłonić nowy podział. Tego właśnie  staramy się uniknąć. Wspólnie ze wszystkimi interesariuszami skupiamy się na sposobach zapewnienia możliwie najlepszej dostępności. Jednym z naszych celów winno być także zapewnienie takiego samego punktu startu, jeśli chodzi o możliwość publikowania badań.

Ponowne wykorzystywanie otwartych danych jest naprawdę efektywne dopiero w szerszej skali, optymalnie – w skali globalnej. Co można zrobić, by wzmocnić kompatybilność różnych systemów prawnych w tym zakresie i zmniejszyć bariery dostępu?

To bardzo trudne pytanie – nie pod względem intelektualnym, ale politycznym. W świecie idealnym – załóżmy, że jesteśmy na Marsie i mamy wymyślić otwarty dostęp dla wszystkich osób tam żyjących – byłoby to względnie łatwe: trzeba by stworzyć jeden system prawny obowiązujący wszystkich. Jednak nie tak mają się rzeczy w Europie. To, co usiłujemy zrobić, ma więc charakter dwojaki: z jednej strony nasz komisarz zawzięcie dąży do wypracowania takich zapisów prawnych dotyczących automatycznej analizy tekstów i zbiorów danych, praw autorskich oraz ochrony danych itp., które byłyby przyjazne dla badaczy. Tak więc jako Komisja staramy się ujednolicić ten obszar lub przynajmniej – mimo wielu różnic w nim występujących – sprawić, by nie działało to na niekorzyść naukowców. Wiadomo jednak, że w tych kwestiach nie możemy podejmować decyzji w pojedynkę. Jak już zauważyłem na początku, musimy współpracować ze wszystkimi krajami członkowskimi. Bez współdziałania nic z tego nie będzie. A o współdziałanie niełatwo. Trzeba było 30 lat, żeby w Europie stworzyć system patentowy. Przez ostatnie 15 lat wszyscy byli zgodni, że potrzebujemy takiego jednolitego systemu, ale i tak musiało upłynąć 15 lat, aby z tym wystartować. Nie jest to więc łatwe. Można na to utyskiwać, mówić, że sprawa jest prosta – tylko że wtedy trzeba przyjąć tę perspektywę z Marsa. Podczas gdy tu stykamy się z rzeczywistością. To zatem jedna sprawa, jeden poziom działania.

Z drugiej strony staramy się wspólnie z naukowcami wymyślić system, zgodnie z którym wszyscy akceptowaliby udostępnianie danych z projektów finansowanych ze środków publicznych, gdzie dbano by o odpowiednie zabezpieczenie danych i gdzie możliwości dostępu byłyby takie same dla wszystkich w całej Europie. Z kolei gdyby w europejskie środowisko otwartych danych chciał się włączyć któryś ze światowych partnerów, wówczas odbywałoby się to na zasadzie wzajemności – należałoby zapewnić, że także europejski system mógłby skorzystać na takich samych zasadach z danych zgromadzonych przez tego partnera. Na początku mamy zatem konkretne działanie polityczne, a następnie staramy się wspólnie ze środowiskiem naukowym wypracować odpowiednie praktyczne rozwiązania w tym zakresie. Prace ciągle trwają, polityka nie została jeszcze wypracowana.

Na koniec chciałem zapytać o otwarte dane jako narzędzie wspierające innowacyjność. Tak postrzega to Komisja Europejska. Czy zamierzają Państwo mierzyć oddziaływanie otwartych danych w tym zakresie?

Wraz z kolegami w Brukseli myślimy o tym, by zacząć to monitorować. To, o czym Pan mówi, jest bardzo istotne. Musimy w oparciu o dane empiryczne pokazać, że nasza polityka przynosi rezultaty. Jeśli zaś chodzi o sam sposób pomiaru wpływu otwartych danych na wzrost innowacyjności, to powiem szczerze, że w tej chwili nie wiem, jak to zrobić. Ale jeśli pan wie, proszę dać nam znać – z pewnością skorzystamy z tego rozwiązania. Istnieją różne sposoby... Można na przykład skanować i analizować materiały – teksty i dane – składane z wnioskami o przyznanie patentu, a następnie starać się wyśledzić, skąd dane te zostały wzięte. Istnieją zatem zapewne metody pozwalające to mierzyć, ale do tej pory nie spotkałem się z jakąś jedną, przyjętą, uniwersalną metodą. Ale zapewniam, że staramy się ją wypracować.

Powiedziałbym, że to część tzw. alternatywnych wskaźników pomiaru. Rozwijają się nowe sposoby pomiaru aktywności naukowej. I chodzi tu o coś więcej niż tylko wysoko notowane czasopisma. Sposób, w jaki otwarte dane przekładają się na innowacyjność, będzie w przyszłości ważnym wskaźnikiem pomiaru.

Panie Doktorze, bardzo dziękuję za Pański czas i ciekawą rozmowę.

Dziękuję. Cała przyjemność po mojej stronie.

Obejrzyj wywiad

Materiał dostępny na licencji CC-BY-NC 3.0 PL.

Additional information